To były igrzyska sensacyjne od początku do końca, ośmielę się powtórzyć: to były igrzyska sekwan-sacyjne – powiedział Thomas Bach, przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, podczas ceremonii zamknięcia XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Używając gry słów, nawiązał do pierwszego w historii otwarcia igrzysk nie na stadionie, lecz na rzece przepływającej przez stolicę Francji. Trudno nie zgodzić się ze sternikiem sportu olimpijskiego.
Łatwiej ocenić poziom zawodów sportowych, oglądając je na szklanym ekranie, ale trudniej – jeśli się na nich nie było – ich atmosferę. Paryskie igrzyska, jak większość kibiców, oglądałem w telewizji. Bardziej wiarygodna w przedstawianiu odczuć na temat atmosfery, jaką wytworzyli organizatorzy imprezy czterolecia, jest choćby obserwująca na miejscu rywalizację o medale Maja Włoszczowska, medalistka olimpijska w kolarstwie górskim z Rio de Janeiro i członek Komisji Zawodniczej MKOl. W mediach społecznościowych tak oceniła ostatnie igrzyska: „Codziennie myślałam, że już nic nie może mnie bardziej zachwycić i codziennie się myliłam. Igrzyska Olimpijskie w Paryżu przerosły najśmielsze oczekiwania. Francuzi postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko i nie tylko przeskoczyli ją z dużym zapasem, zrobili to z wdziękiem, przepełnieni pasją i miłością, którą zarażali wszystkich, którzy na igrzyska do Paryża przyjechali”.
Pod koniec igrzysk Włoszczowską wybrano na stanowisko wiceprzewodniczącej Komisji Zawodniczej MKOl. Nasza kolarka po zakończeniu kilku konkurencji w Paryżu dostąpiła zaszczytu wręczania olimpijskich medali. Zawieszała je na szyjach: pierwszej i, jak się później okazało, jedynej polskiej złotej medalistki st. szer. spec. Aleksandry Mirosław, wicemistrzów olimpijskich w siatkówce i najlepszych kolarek górskich. Z kolei ostatnią polską medalistkę – kolarkę Darię Pikulik – dekorował słynny biatlonista Martin Fourcade, sierżant francuskiej armii. Francuza, gdy był jeszcze zawodnikiem, miałem okazję zobaczyć podczas ceremonii otwarcia III Zimowych Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Annecy w 2013 roku. Tamże przekonałem się, jak Francuzi znakomicie potrafią przygotować spektakl otwierający wielką imprezę sportową. 11 lat później podnieśli tę poprzeczkę o kilka poziomów wyżej. Niesamowitą ceremonię tradycyjnie zakończyło zapalenie olimpijskiego znicza. Płomień uniósł do góry balon, który zastąpił znicz. Natomiast całość wyjątkowej chwili uzupełniał większy kadr uchwycony przez kamerę: podświetlony balon i wieża Eiffla z zawieszonymi na niej kołami olimpijskimi oraz wijąca się przez centrum Paryża Sekwana.
Olimpijskie areny z zabytkami w tle
Przez kolejne dni nawet i Sekwana była areną olimpijskich zmagań – walczyli w niej o medale pływacy-maratończycy oraz w części pływackiej triatloniści. Francuzi wykorzystali też słynne mosty na Sekwanie. Na moście Aleksandra III finiszowali kolarze rywalizujący w jeździe indywidualnej na czas i triatloniści. Na Pont d’Lena i sąsiadującym z nim Trocadero, gdzie kończyła się ceremonia otwarcia igrzysk, wyrosły trybuny mogące pomieścić 13 tys. widzów. Nowy obiekt wykorzystano dla kibiców obserwujących zmagania kolarzy w wyścigu ze startu wspólnego i chodziarzy. Co ciekawe, gwiazdą sportu otwierającą zmagania chodziarzy na Pont d’Lena był Robert Korzeniowski, czterokrotny mistrz olimpijski oraz m.in. srebrny medalista… I Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Rzymie (1995).
Francuzi, aby zorganizować bardziej miejskie igrzyska z wykorzystaniem słynnych budowli jako tła dla rozgrywanych zawodów, wybudowali imponujące areny u stóp wieży Eiffla czy w ogrodach pałacu wersalskiego. Na Polach Marsowych swoje mecze rozegrali siatkarze plażowi, a ich zmagania mogło oglądać na trybunach 12 tys. widzów. Z kolei w Wersalu, na tle pałacu, o medale walczyli pięcioboiści nowocześni. Wszystkie konkurencje (szermierka tylko runda bonusowa) odbyły się w jednym miejscu, a trybuny przygotowano dla 80 tys. osób. W tak niecodziennej scenerii rywalizowali i polscy pięcioboiści. W tej typowo wojskowej dyscyplinie Polskę reprezentowali wyłącznie żołnierze: dwie zawodniczki i dwóch zawodników z Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Z kolei do boju zagrzewał ich jako trener kadry żołnierz z 10 Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa sierż. Marcin Horbacz, multimedalista mistrzostw Wojska Polskiego w kilku dyscyplinach sportu.
Natomiast na placu przed Pałacem Inwalidów, w którym znajduje się m.in. Muzeum Armii, wyrosła trybuna dla 8 tys. widzów – mogli oni oglądać start kolarzy w jeździe indywidualnej na czas, finisz maratonu i rywalizację w łucznictwie. Z kolei Place de la Concorde wzbogacił się o trybuny dla 30 tys. widzów – pasjonowali się oni rywalizacją w czterech dyscyplinach sportu: breakingu, kolarstwie BMX (freestyle), koszykówce 3 x 3 i skateboardingu. Przy Hotelu de Ville, w pobliżu katedry Notre Dame, ruszali zaś na trasę 42 km 195 m maratończycy.
Każdy biegacz mógł się poczuć olimpijczykiem
W ostatnim dniu igrzysk o medale w maratonie walczyły kobiety, a w przedostatnim mężczyźni. Z reprezentacji Polski przepustki do startu na trasie 42 km 195 m wywalczyły tylko biegaczki CWZS-u: st. mar. spec. Aleksandra Lisowska i st. szer. Angelika Mach. Ta pierwsza ukończyła bieg na 36. pozycji, a druga na 64. Zwycięzcy maratonu – Etiopczyk Tamirat Tola i Holenderka Sifan Hassan na niezwykle trudnej trasie ze stromymi podbiegami i karkołomnym zbiegiem ustanowili nowe rekordy olimpijskie. Z 81 mężczyzn, którzy stanęli na starcie, do mety dobiegło 71, zaś ze stawki 91 kobiet trudom rywalizacji nie podołało 10. Francuzi wpadli jednak na genialny pomysł, by olimpijską trasę pokonały tysiące maratończyków. Nie chcieli, aby znakomicie przygotowana trasa przez dobę między porannym startem mężczyzn i kobiet świeciła pustkami. Zorganizowali więc na niej w godzinach wieczorno-nocnych bieg masowy Paris Pour Tous, w którym rywalizowało ponad 20 tys. biegaczy!
St. szer. spec. Aleksandra Mirosław.
Triumfatorem maratonu został Amerykanin Jared Ward, który w 2016 roku na igrzyskach w Rio de Janeiro wywalczył szóstą lokatę. Natomiast tuż za nim, z czasem 2 godz. 27 min 28 s, finiszował st. kpr. Mariusz Giżyński z Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Ten podoficer, który obecnie sprawdza się w roli trenera, wprawdzie zakończył już wyczynowe starty, jednak amatorsko nadal bierze udział w maratonach i innych biegach oraz w zawodach triatlonowych. Dzięki startowi w Paris Pour Tous spełnił swoje marzenia. Jako zawodnik wyczynowy dwukrotnie był bliski zdobycia przepustek na igrzyska olimpijskie i dopiero jako amator poczuł olimpijską atmosferę biegu maratońskiego. W mediach społecznościowych stwierdził, iż była ona genialna. „Było rewelacyjnie. Kibice dopingowali szaleńczo i byli wszędzie!” – napisał. Przyznał też, że trasa w Paryżu była najtrudniejsza jaką pokonywał w swojej karierze.
Okazuje się, że w ponad 20-tysięcznym tłumie szczęśliwców, którzy mogli rywalizować na olimpijskiej trasie, mógł się znaleźć każdy amator biegania. Oczywiście chodzi o takich, którzy wiedzieli o tym biegu, wypełnili zadania stawiane przez organizatorów i mieli szczęście w losowaniu pakietów. Jednym z nich był ppłk Wojciech Robak, który wielokrotnie uczestniczył w ekstremalnych imprezach organizowanych przez Wojskowy Klub Biegacza Meta Lubliniec. – Aby otrzymać pakiet startowy, przez rok musiałem podołać zadaniom stawianym przez Francuzów, którzy przygotowali dla kandydatów do startu specjalną aplikację. Były to przeróżne wyzwania typu: ukończ 5 x 5 km w ciągu tygodnia, pobiegnij 5 km w jak najszybszym tempie, ukończ w dwa tygodnie sześć biegów trwających przynajmniej 40 min – mówi podpułkownik. Przyznaje też, że jego plany mogła pokrzyżować kontuzja kolana, której nabawił się w marcu. – Silna wola, sprawna rehabilitacja, sportowe zacięcie i chęć startu w tej wyjątkowej imprezie pozwoliły mi stanąć na jej starcie i ukończyć bieg – dodaje oficer.
Szer. Julia Szeremeta (z prawej).
Ppłk Robak był zachwycony paryskim biegiem i atmosferą, jaką stworzyli kibice. – Francuzi zorganizowali bezprecedensowe wydarzenie. Pozwolili tysiącom amatorów poczuć igrzyska pełną piersią i trudy olimpijskiej trasy. Widoki, jakie nam zafundowali po drodze, na długo pozostaną w mojej pamięci. Niesamowitą atmosferę stworzyli też kibice, którzy wspierali nas dopingiem w środku nocy. Na ulicach było ich mnóstwo. Cały Paryż żył tym biegiem. Niesamowite były też te podbiegi i zbiegi między 16 a 33 km – relacjonuje podpułkownik.
Od srebra do srebra
Paryskie igrzyska z zabytkami w tle przyniosły reprezentacji Polski dziesięć medali. Oczekiwania kibiców były na pewno większe. Ministerstwo Sportu i Turystyki teraz wnikliwie analizuje, czy racjonalnie zostały wydane pieniądze wyłożone na przygotowania olimpijczyków do startu. Premier Donald Tusk z kolei przyznał, iż „wszyscy wiemy, że wyniki Polski na igrzyskach były zaskakująco słabe”. – Jest dość uzasadnione przekonanie, że środków publicznych na sport, w tym ten olimpijski, poszło bardzo dużo. Jest więc pytanie, czy były one właściwie wydawane – stwierdził prezes rady ministrów. Na jaw wychodzą już różne nieuczciwe praktyki działaczy. Nie fair było jeszcze zanim pierwsza grupa polskich sportowców wylądowała w Paryżu. Do dziwnej sytuacji doszło bowiem podczas pierwszego ślubowania olimpijczyków w Centrum Olimpijskim Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie. W transmitowanej na żywo, wyłącznie przez TVP Info, uroczystości (zresztą z piętnastominutowym opóźnieniem z powodu oczekiwań na bardzo ważnego gościa, który w końcu nie przybył; za to przybył inny – minister sportu i turystyki – który o dziwo nie otrzymał zaproszenia na ślubowanie) do ślubowania lekkoatletów najpierw na scenę poproszono trenerów i osoby towarzyszące, a dopiero później sportowców. – Kto tutaj jest ważniejszy? Dla kogo są igrzyska? – padały pytania osób ze środowiska wojskowego, z którymi oglądałem transmisję.
St. szer. Natalia Kaczmarek.
Tymczasem po kilkunastu dniach lekkoatleci wrócili z Paryża wyłącznie z jednym medalem. Honor ekipy uratowała st. szer. Natalia Kaczmarek. A w ogóle 80-osobowa grupa żołnierzy w liczącej 211 zawodników reprezentacji olimpijskiej wywalczyła połowę krążków, w tym jedyny złoty, dwa srebrne i dwa brązowe. Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i minister obrony narodowej, mistrzynię olimpijską st. szer. spec. Aleksandrę Mirosław, wicemistrzynie olimpijskie szer. Julię Szeremetę i szer. Klaudię Zwolińską oraz brązowych medalistów – st. szer. Natalię Kaczmarek i czwórkę wioślarzy (st. szer. Fabiana Barańskiego, szer. Mateusza Biskupa, szer. Dominika Czaję i szer. Mirosława Ziętarskiego) odznaczył Medalem „Za zasługi dla obronności kraju”. Pamiętać jednak należy, że o krok od olimpijskiego i resortowego medalu byli: osada kajakarek K-4 500 m, która zajęła czwarte miejsce, oraz zdobywcy piątych miejsc – zapaśnicy st. szer. spec. Robert Baran i st. szer. Arkadiusz Kułynycz, pływaczka szer. Katarzyna Wasick, kajakarka szer. Dorota Borowska oraz pięściarka szer. Elżbieta Wójcik.
Wioślarze: st. szer. Fabian Barański, szer. Mateusz Biskup, szer. Dominik Czaja i szer. Mirosław Ziętarski.
Tak się złożyło, że przed stu laty na igrzyskach w Paryżu pierwszy w historii medal olimpijski dla Polski – srebrny – wywalczyli na welodromie w Vincennes kolarze torowi: Józef Lange, Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz i Franciszek Szymczyk. Podczas XXXIII Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu – również ostatniego dnia imprezy – w ostatnim starcie reprezentanta Polski na igrzyskach 2024 srebrny medal w kolarstwie torowym wywalczyła Daria Pikulik. Na Velodrome de Saint-Quentin-en-Yvelines po fantastycznej jeździe w wyścigu punktowym z ósmej pozycji po trzech wyścigach awansowała na drugą w klasyfikacji generalnej omnium. Niewiele brakowało, aby z medalu walecznej Darii cieszył się też Centralny Wojskowy Zespół Sportowy. Przed kilku laty st. chor. sztab. mar. rez. Robert Rapsiewicz, wówczas trener-koordynator kolarskiej reprezentacji Wojska Polskiego, otrzymał bowiem wstępny akces kolarki do odbycia przeszkolenia wojskowego. W końcu jednak Daria nie trafiła do Wojskowego Zespołu Sportowego w Gdyni, z którego miałaby potem otwartą drogę do CWZS-u.
Na igrzyskach w Paryżu w 1924 roku Polacy rozpoczęli zdobywanie olimpijskich medali od srebra i po stu latach zakończyli olimpijski start na srebrze. Za cztery lata igrzyska olimpijskie po raz trzeci gościć będą w Los Angeles. W 1932 roku Biało-Czerwoni wywalczyli tam dwa złote medale (Janusz Kusociński w biegu na 10 000 m i Stanisława Walasiewicz w biegu na 100 m), jeden srebrny (dwójka ze sternikiem w wioślarstwie) i cztery brązowe. W 1984 roku z powodu bojkotu amerykańskich igrzysk przez komunistyczny reżim Polacy nie startowali w Mieście Aniołów. Bardzo tego żałuje m.in. pewny kandydat do zajęcia miejsca na podium, zapaśnik warszawskiej Legii Andrzej Malina, mistrz świata z 1986 roku. Czy w 2028 roku marzenia o zdobyciu olimpijskiego medalu, które odebrano legioniście, spełnią jego młodsi koledzy z zapaśniczej maty i inni sportowcy? Czy Biało-Czerwoni poprawią medalowy dorobek z „sekwan-sacyjnych” igrzysk, który uplasował ich na 42. pozycji w klasyfikacji medalowej? Zobaczymy… Kibice są cierpliwi – poczekamy te cztery lata!
autor zdjęć: Szymon Sikora, Robert Hajduk/ PKOl
komentarze